Tytułowa Lena miała cudowne życie, do momentu w którym odkryła, że jej mama coś jakby się zmieniła. Będąc na basenie zauważyła, że mama ma brzuch wielkości sporego balonika. Zaniepokojona sytuacją, odbyła z rodzicami w domu poważną rozmowę. Dowiedziała się, że zamieszka z nimi dzidziuś.
Lena nie była z tego powodu zadowolona. Nie chciała mieć w domu dzidziusia, a słysząc opowieści swoich przedszkolnych kolegów, jak to dzidziusie głośno płaczą całymi dniami i nocami, ślinią się i coś dziwnego wylewa im się z buzi, zraziła się do rodzeństwa jeszcze bardziej.
Lena postanowiła uświadomić rodziców o katastrofie jaka czeka ich rodzinę, a gdy nic nie skutkowało zapytała wprost, czy gdy już ten dzidziuś się zjawi, będą mogli wyrzucić go do kosza na śmieci.
W końcu nadszedł dzień, w którym mama pojechała do szpitala, a Lena z tatą w domu szykowali pokój na przybycie dzidziusia.
Po kilku dniach mama wróciła. Przyniosła dzidziusia - małego Kubusia, którego początkowo Lena nazywała Marszczokiem. Szybko jednak przekonała się do niego, a rola starszej siostry zaczęła sprawiać jej dużo radości.
Myślę, że "Lena. Witaj, braciszku!" sprawdzi się świetnie w domach, w których starsze rodzeństwo niekoniecznie cieszy się na przybycie młodszego. U nas jest zupełnie odwrotnie. Martynka z radością czeka na siostrę, dlatego książka ta nie jest przez nas zbyt często czytana - nie chcę, żeby podłapała od Leny negatywne nastawienie. Być może przesadzam, ale wolę nie ryzykować :)) Jednak jeżeli macie w domu starszaka, który nie patrzy pozytywnie na fakt pojawienia się brata czy siostry, myślę że warto mu tą książkę podsunąć.
Więcej w videorecenzji:
____
Wpis powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Debit.
0 Comments: